Oczami Naomi:
Moje
przypuszczenia potwierdziły się. Kendra nie żyła. Z dziwną łatwością mogłam
dopuścić to do swoich myśli i ani trochę nie czułam żalu. Gdybym była
zaangażowana w projektowanie grobu, który miał leżeć nad zakopaną wcześniej
trumną z jej ciałem, na pewno pozostawiłabym tam wyłącznie jedno słowo: cześć. Cholera. Tylko kto wyprzedził mnie w zamordowaniu tej suki? Sądząc po
tym jak traktowała innych, każdy mógł przyczynić się do jej śmierci.
- Funkcjonariusz policji John Parker –odparł mężczyzna
pokazując mi policyjną odznakę. Cholera. To naprawdę była policja. W krótkiej
chwili zmierzyłam go wzrokiem. Był wysokim i szczupłym mężczyzną. Dłoń, w
której trzymał plakietkę, zniechęciła mnie swoimi wystającymi, sinymi
żyłami. – Mam do czynienia z Naomi
Acker?
- Tak, to ja. – zdziwienie na mojej twarzy jedynie się
pogłębiało. Lewą dłonią wykonałam ruch zapraszający funkcjonariusza do środka
mojego domu. Usiadłam na sofie znajdującej się w salonie. Oparłam się o miękkie
poduszki i założyłam obie nogi na biały materiał kanapy. Mężczyzna w mundurze
usiadł na fotelu obok. – W czym mogę panu pomóc?
- Chciałbym cię zapytać o wczorajszą imprezę. Na liście
gości widnieje potwierdzenie o tym, że byłaś na niej. Powiem wprost. Jeden ze
świadków powiadomił mnie, że słyszał jak groziłaś wczoraj zamordowanej Kendrze
James. – Birdgit. Gdyby nie fakt, że siedziałam naprzeciw funkcjonariusza
sprawił, że nie poniosły mnie nerwy i frustracja. Przełknęłam ślinę.
- Tak. Groziłam jej. Jednak słowa nie zabijają. Nie zabiłam jej – odparłam.
- Przyznam, że nie mam innych dowodów świadczących o twoim
uczestnictwie w zabójstwie. Zastanawiam się jedynie dlaczego ty i twoi znajomi
zachowali wyłącznie spokój, gdy inni uciekali? – jego ton zmienił się na
bardziej tajemniczy i dociekliwy. Sięgnął do kieszeni, z której wyciągnął
fotografie. Zdjęcie z poprzedniego końca dnia. Ja, Alison i dwaj chłopacy,
których poznałyśmy zeszłego wieczoru. Cholera. Skąd mieli nasze zdjęcie?
- Rozmawialiśmy i nie rozumieliśmy powagi sytuacji. To
wszystko.
- To dlaczego uciekaliście kiedy skierowaliśmy w waszą
stronę światła? – jego głos znów zaczął nabierać coraz bardziej wnikliwego
brzmienia. Nie byłam niczemu winna. Jeden moment a ten facet nazwałby mnie
mordercą.
- Powinien pan już pójść. Nie jestem pełnoletnia, a
przesłuchania tego typu powinny być prowadzone jedynie przy obecności moich
rodziców. Jak widać nie ma ich. – zrobiłam parę szybkich kroków w stronę drzwi.
Powtórzyłam ruch rękom. Tym razem wykonałam go sugerując wyjście
funkcjonariusza na zewnątrz. Jego twarz zmieniła swój wyraz i wolnym chodem
opuścił mury mojego domu.
- To jeszcze nie koniec. – burknął pod nosem. Nie zwróciłam
jednak na to uwagi. Popchnęłam jedynie frontowe drzwi, które chwilę później zatrzasnęły
się, wydobywając z siebie dość głośny huk.
Wzięłam
głęboki wdech. Cała sprawa opętała wszystkie moje myśli. Musiałam się jakoś
odreagować. Sięgnęłam po leżące przy mnie krótkie, białe converse i deskorolkę. Wyszłam z
domu zamykając za sobą drzwi.
Odepchnęłam
się prawą nogą, a obrót kół deskorolki zaczął nabierać prędkości. Uwielbiałam
czuć wiatr we włosach. Odczuwać, że jestem wolna i samowystarczalna. Zatrzymać
mogły mnie jedynie jadące szybciej pojazdy.
Jechałam
bez celu. Wprost przed siebie. Nie zorientowałam się kiedy na mojej drodze
pojawił się jeden z chłopaków, których poznałam wcześniejszego wieczoru.
- Znów chcesz na mnie wpaść? – zapytał rozbawionym głosem.
Spojrzałam w jego pobudzające pożądanie, niebieskie oczy. Momentalnie
zauważyłam jak jego źrenice zwiększyły swój rozmiar. – Jestem Matthew, wczoraj
nie miałem okazji się przedstawić.
- Naomi. - przedstawiłam się posyłając mu lekki uśmiech. Mój
wzrok zrównał się z poziomem jego stóp. Wcześniej nie zauważyłam, że jechał na
deskorolce. – Jeździsz?
- Tak, lubię to. Jak widzę ty też. - odparł i zmierzył mnie
zagadkowym wzrokiem. - Jedziesz w jakieś konkretne miejsce?
- Błąkam się po ulicach od godziny i nadal nie mam
wyznaczonego celu.
- To może pojeździmy razem? – zaproponował, a ja kiwnęłam
potwierdzająco głową. Podał mi dłoń, a ja bez namysłu dałam mu swoją. Jechaliśmy
obok siebie nie puszczając się ani na sekundę. Nie odczułam przy nim
jakiejkolwiek niezręczności. Rozmawialiśmy ze sobą o wszystkim i o niczym, poznając
siebie wzajemnie.
Przejeżdżaliśmy
przez różne szosy Bostonu. Podążaliśmy w różne strony, aż znaleźliśmy się na
dobrze znanej mi ulicy. Wróciłam do rzeczywistości. Cholera. Planowałam spotkać
się z Alison, wyjaśnić wszystkie niedopowiedziane sprawy.
- Metthew, muszę już iść. Mam do uregulowania jedną rzecz.
- Nie ma sprawy. Może jeszcze na mnie wpadniesz i znów
pojeździmy razem. – odparł i objął mnie swoimi ramionami.
Odjechał. Sięgnęłam po swoją deskorolkę i wzięłam ją pod
ramię. Zrobiłam parę kroków zastanawiając się co powiedzieć, jak zacząć rozmowę.
Podeszłam do domofonu i nacisnęłam przycisk. Podniosła słuchawkę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz