sobota, 20 lipca 2013

Rozdział 5.


Oczami Naomi:

                Moje przypuszczenia potwierdziły się. Kendra nie żyła. Z dziwną łatwością mogłam dopuścić to do swoich myśli i ani trochę nie czułam żalu. Gdybym była zaangażowana w projektowanie grobu, który miał leżeć nad zakopaną wcześniej trumną z jej ciałem, na pewno pozostawiłabym tam wyłącznie jedno słowo: cześć. Cholera. Tylko kto wyprzedził mnie w zamordowaniu tej suki? Sądząc po tym jak traktowała innych, każdy mógł przyczynić się do jej śmierci.
                Zamknęłam klapę białego laptopa i zrobiłam niepełny obrót na krześle. W mojej głowie istniał już plan na trwającą już dobę. Zamierzałam porozmawiać z Alison. David miał rację bez wyjaśnień nie da się zakończyć wszystkiego, a już na pewno przyjaźni. Zsunęłam się z krzesła i zrobiłam parę apatycznych kroków w stronę drzwi. Przyspieszyłam tempo gdy usłyszałam domofon. Podbiegłam do drzwi.
- Funkcjonariusz policji John Parker –odparł mężczyzna pokazując mi policyjną odznakę. Cholera. To naprawdę była policja. W krótkiej chwili zmierzyłam go wzrokiem. Był wysokim i szczupłym mężczyzną. Dłoń, w której trzymał plakietkę, zniechęciła mnie swoimi wystającymi, sinymi żyłami.   – Mam do czynienia z Naomi Acker?
- Tak, to ja. – zdziwienie na mojej twarzy jedynie się pogłębiało. Lewą dłonią wykonałam ruch zapraszający funkcjonariusza do środka mojego domu. Usiadłam na sofie znajdującej się w salonie. Oparłam się o miękkie poduszki i założyłam obie nogi na biały materiał kanapy. Mężczyzna w mundurze usiadł na fotelu obok. – W czym mogę panu pomóc?
- Chciałbym cię zapytać o wczorajszą imprezę. Na liście gości widnieje potwierdzenie o tym, że byłaś na niej. Powiem wprost. Jeden ze świadków powiadomił mnie, że słyszał jak groziłaś wczoraj zamordowanej Kendrze James. – Birdgit. Gdyby nie fakt, że siedziałam naprzeciw funkcjonariusza sprawił, że nie poniosły mnie nerwy i frustracja. Przełknęłam ślinę.
- Tak. Groziłam jej. Jednak słowa nie zabijają. Nie zabiłam jej – odparłam.
- Przyznam, że nie mam innych dowodów świadczących o twoim uczestnictwie w zabójstwie. Zastanawiam się jedynie dlaczego ty i twoi znajomi zachowali wyłącznie spokój, gdy inni uciekali? – jego ton zmienił się na bardziej tajemniczy i dociekliwy. Sięgnął do kieszeni, z której wyciągnął fotografie. Zdjęcie z poprzedniego końca dnia. Ja, Alison i dwaj chłopacy, których poznałyśmy zeszłego wieczoru. Cholera. Skąd mieli nasze zdjęcie?
- Rozmawialiśmy i nie rozumieliśmy powagi sytuacji. To wszystko.
- To dlaczego uciekaliście kiedy skierowaliśmy w waszą stronę światła? – jego głos znów zaczął nabierać coraz bardziej wnikliwego brzmienia. Nie byłam niczemu winna. Jeden moment a ten facet nazwałby mnie mordercą.
- Powinien pan już pójść. Nie jestem pełnoletnia, a przesłuchania tego typu powinny być prowadzone jedynie przy obecności moich rodziców. Jak widać nie ma ich. – zrobiłam parę szybkich kroków w stronę drzwi. Powtórzyłam ruch rękom. Tym razem wykonałam go sugerując wyjście funkcjonariusza na zewnątrz. Jego twarz zmieniła swój wyraz i wolnym chodem opuścił mury mojego domu.
- To jeszcze nie koniec. – burknął pod nosem. Nie zwróciłam jednak na to uwagi. Popchnęłam jedynie frontowe drzwi, które chwilę później zatrzasnęły się, wydobywając z siebie dość głośny huk.
                Wzięłam głęboki wdech. Cała sprawa opętała wszystkie moje myśli. Musiałam się jakoś odreagować. Sięgnęłam po leżące przy mnie krótkie, białe converse i deskorolkę. Wyszłam z domu zamykając za sobą drzwi.
                Odepchnęłam się prawą nogą, a obrót kół deskorolki zaczął nabierać prędkości. Uwielbiałam czuć wiatr we włosach. Odczuwać, że jestem wolna i samowystarczalna. Zatrzymać mogły mnie jedynie jadące szybciej pojazdy.
                Jechałam bez celu. Wprost przed siebie. Nie zorientowałam się kiedy na mojej drodze pojawił się jeden z chłopaków, których poznałam wcześniejszego wieczoru.
- Znów chcesz na mnie wpaść? – zapytał rozbawionym głosem. Spojrzałam w jego pobudzające pożądanie, niebieskie oczy. Momentalnie zauważyłam jak jego źrenice zwiększyły swój rozmiar. – Jestem Matthew, wczoraj nie miałem okazji się przedstawić.
- Naomi. - przedstawiłam się posyłając mu lekki uśmiech. Mój wzrok zrównał się z poziomem jego stóp. Wcześniej nie zauważyłam, że jechał na deskorolce. – Jeździsz?
- Tak, lubię to. Jak widzę ty też. - odparł i zmierzył mnie zagadkowym wzrokiem. - Jedziesz w jakieś konkretne miejsce?
- Błąkam się po ulicach od godziny i nadal nie mam wyznaczonego celu.
- To może pojeździmy razem? – zaproponował, a ja kiwnęłam potwierdzająco głową. Podał mi dłoń, a ja bez namysłu dałam mu swoją. Jechaliśmy obok siebie nie puszczając się ani na sekundę. Nie odczułam przy nim jakiejkolwiek niezręczności. Rozmawialiśmy ze sobą o wszystkim i o niczym, poznając siebie wzajemnie.

                Przejeżdżaliśmy przez różne szosy Bostonu. Podążaliśmy w różne strony, aż znaleźliśmy się na dobrze znanej mi ulicy. Wróciłam do rzeczywistości. Cholera. Planowałam spotkać się z Alison, wyjaśnić wszystkie niedopowiedziane sprawy.
- Metthew, muszę już iść. Mam do uregulowania jedną rzecz.
- Nie ma sprawy. Może jeszcze na mnie wpadniesz i znów pojeździmy razem. – odparł i objął mnie swoimi ramionami.
Odjechał. Sięgnęłam po swoją deskorolkę i wzięłam ją pod ramię. Zrobiłam parę kroków zastanawiając się co powiedzieć, jak zacząć rozmowę. Podeszłam do domofonu i nacisnęłam przycisk. Podniosła słuchawkę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz